Autorka zbioru opowiadań "Karaluch w uchu", blogerka: https://agnieszkazak.com
We wrześniu 2014 opublikowałam swoją pierwszą e-książkę - jest to zbiór opowiadań fantastycznych "Karaluch w uchu". Serdecznie zapraszam do zapoznania się ze szczegółami i fragmentami, a jeśli Ci się spodoba - do kupna. :)
Pamiętaj regularnie myć uszy. Ale nie za pomocą patyczków higienicznych. Używałam ich całe życie i raz zrobił mi się od tego czop z woskowiny. Nic nie słyszałam na jedno ucho. Usuwanie czopa co prawda nie jest zabiegiem bolesnym, ale co najmniej dziwacznym. W każdym razie dbaj o uszy, bo w brudnych lęgną się karaluchy. I ciężej usłyszeć skradającego się demona, który pragnie pożreć twoją duszę.
„Karaluch w uchu” to zbiór sześciu opowiadań o tym, co niezwykłe i groźne, ukryte tuż pod twoim nosem. Strać czujność choć na chwilę, a cię dopadnie.
Serwis RW2010 napisał o zbiorze tak:
Z cyklu: Perły polskiego self-publishingu dziś prezentujemy premierę szczególną. Zbiór opowiadań Agnieszki Żak „Karaluch w uchu”. Naszym zdaniem gdyby polski S-P prezentował taki poziom, jak zbiór Agnieszki, to byłby to spory problem. Dla wydawców tradycyjnych i równie tradycyjnych malkontentów. :)
Zbiorek można kupić w formacie Mobi/ePub/PDF/inne, a także pobrać darmowe fragmenty w następujących księgarniach:
Virtualo – Smashwords – RW2010 – Apple iBooks
Wydaje.pl – Barnes&Noble (Nook) – Oyster – Scribd
„Kalaruch” będzie stopniowo wpełzał do innych księgarni.
Spis treści:
Karaluch w uchu
Zmęczenie
Miejskie potwory
Lwy morskie
Strachy z dzieciństwa
My rotten Valentine
Opowiadanie „My rotten Valentine” można w całości pobrać za darmo.
Opowiadanie „Zmęczenie” ukazało się w 26 numerze czasopisma internetowego QFANT i można je przeczytać również za darmo.
Fragment opowiadania „Karaluch w uchu”:
Rzeźnik stanął w progu pomieszczenia i wstrzymał oddech. Na podłodze siedział starszy mężczyzna przykuty do sterczącej ze ściany, obdrapanej rury. Głowę opierał miękko na piersi – ogólnie robił wrażenie rozmiękczonego, bezładnie rzuconego w kąt. W powietrzu unosił się kwaśny zapach moczu; najwyraźniej człowiek ten siedział tu zbyt długo. Rzeźnik przeraził się, że za chwilę skończy tak samo. Skurczył się, wciskając głowę w ramiona, spodziewając się odbierającego przytomność ciosu zza pleców. Nie wiedział tylko, za co miałaby go spotkać taka kara. Był dobrym lekarzem, dawał z siebie wszystko i powszechnie ceniono jego usługi, głównie dzięki umiejętności niezadawania głupich pytań w rodzaju „kto cię postrzelił?”. Robił, co do niego należało, osiągając całkiem niezłe wyniki, choć oczywiście nazywali go Rzeźnikiem nie bez powodu. Szybko dokonał w myślach przeglądu kilku ostatnio wykonanych zabiegów. Nie wydawało mu się, żeby któryś zbytnio spierdolił. Nie na tyle, żeby teraz skończyć przykuty do kaloryfera, pływający we własnych sikach.
Atak nie następował, a dziewczyna, za którą tu przyszedł, pociągnęła go nieśmiało za rękaw.
– No, to on, panie doktorze.
Rzeźnik rozluźnił się. Więc ten śmierdzący dziad miał być jego pacjentem? Nie zaszkodziłoby spytać, czemu jest skuty, jednak – jak już wiadomo – Rzeźnik zdobył sobie renomę właśnie poprzez niezadawanie tego typu pytań.
Podszedł bliżej więźnia i spojrzał pytająco na dziewczynę. Gdy podchwyciła jego wzrok, od razu zrozumiał, że popełnił błąd. Wołali na nią Ruda, ale nie przez kolor włosów. Otaczające jej głowę, żyjące własnym życiem włosy – Rzeźnik miał wrażenie, że coś w nich pełzało – wyglądały, jakby kiedyś bardzo chciały być rude, kręcone i ładne, ostatecznie jednak poddały się nieugiętemu prawu ponurej rzeczywistości, przybierając barwę rozczarowania i żałoby po miedzianym odcieniu. Za to oczy… Oczy tej dziewczyny były ciepłe i brązowe; tak ciepłe i brązowe, że aż wydawały się czerwone, zwłaszcza na krawędziach, gdzie tęczówka stykała się z białkiem. Ludzie uważali ją za czarownicę, topielicę albo córkę topielicy – w zależności od tego, jaką plotkę usłyszeli. Ale Ruda przyszła do Rzeźnika z pieniędzmi, co prawda pomiętymi, zawilgotniałymi i – mężczyzna mógłby przysiąc – zabrudzonymi kropelkami krwi, ale wciąż pieniędzmi. A prawdziwy lekarz nigdy nie odmawia potrzebującemu. Czy coś takiego.
W oczy Rudej starał się jednak nie patrzeć, bo choć przesądny raczej nie był, to czuł, że krew zamarzała mu w żyłach od tego spojrzenia.
– Więc co z nim? – zapytał.
– Niech mu pan doktor tego robaka wyjmie z ucha. – Ruda wydawała się onieśmielona.
– Karalucha! – krzyknął ktoś, zbiegając głośno ze schodów.
Po chwili Rzeźnik zobaczył gówniarza Hrabiny – kobiety, która raz na jakiś czas wpadała do jego domu, sprzątała, gotowała coś dobrego i zaciągała go do łóżka, a jej dzieciak czekał na ulicy i rzucał kamieniami w okna sypialni, nie pozwalając się Rzeźnikowi skupić. Lekarz był zadowolony z takiego układu, bo czasem wypadało wysterylizować szarą piwnicę, robiącą za salę operacyjną. Dobrze było też przytulić się do obwisłego cycka i pozwolić, by Hrabina delikatnie przeczesywała palcami jego rzednące włosy. Ale mężczyzna nie chciał mieć Hrabiny w domu na stałe, bo baby to same kłopoty, zwłaszcza w interesach przeszkadzają. Choć czasem kusiła go myśl o własnej pielęgniarce, takiej, co to ociera pot z czoła chusteczką, gdy on kroi jakiegoś nieszczęśnika. Zawsze jednak po góra dwóch dniach wspólnego życia Rzeźnik wyganiał Hrabinę, przypominając sobie, że razem z nią do jego domu przywlekłaby się najgorsza zaraza w postaci jej bachora.
– A ten czego tu?
– Nie wiem czego, podobno mu coś mówi. Znaczy, ten karaluch – doprecyzowała Ruda, zanim zdała sobie sprawę, że mężczyzna zapytał o chłopca.
– No ale co ja mam z nim zrobić?
– Wyjąć z ucha.
– E, kiedy ja nie takimi rzeczami się zajmuję, ja to raczej – odchrząknął – większy kaliber robię. To jakaś drobnica jest, grzebać trzeba strasznie. Ja nie jestem… ten, no… ortopeda żaden. Ja się nie znam na grzebaniu w uchu albo w nosie. W zębach to jeszcze, zęba łatwo wyrwać. Ja to chirurg jestem, rozumiesz. Zresztą ręce mnie się trzęsą, gdzie ja tu bez precyzji będę grzebać, ogłuszę go.
Ruda od razu zrozumiała aluzję i poleciała po flaszkę.
– Ruda, Ruda! – wydarł się chłopak. – A taki ortopeda to co robi?
– Ptaki bada – odpowiedziała dziewczyna z powagą.
Mały roześmiał się.
– Jakie ptaki?! Uszy! – wydarł się Rzeźnik, pociągając z butelki śmierdzącego bimbru. Wykręciło mu twarz już od samego zapachu, a jeszcze gorzej od smaku. – Każde dobre lekarstwo potrzebuje chwili, zanim zacznie porządnie działać. W międzyczasie ten, no, wywiad zbiorę. Więc o co z tym karaluchem chodzi?
Ruda westchnęła przeciągle.
***